Nie cierpię seriali. I nie piszę o polskich, co to się ciągną jak flaki z olejem a problematyka w nich na poziomie podstawówki. Gdy mnie jakaś wielka zaniemoga przykuje do łóżka a akurat nigdzie indziej nic, z trudem daję radę obejrzeć jeden odcinek. Może dlatego, że mam dużo lepsze polskie seriale w gabinecie:) Piszę o serialach dobrych. I o ile kiedyś dobrych było jak na lekarstwo, taki np. „Przystanek Alaska” albo „Twin Peaks” (jakoś „Przyjaciół” i Seksu w wielkim mieście” nie łyknęłam), to teraz się namnożyło. To już nie zniewaga i dowód na koniec kariery dla dobrego aktora, a i najlepsi reżyserzy nie stronią. Taka na przykład „Magia kłamstwa” z moim ukochanym Timem Rothem, nie mówiąc o niedostępnym dla mnie póki co, bo na HBO, „Zakazanym imperium”.
Nie cierpię dobrych seriali, bo się od nich uzależniam, tęsknię za nimi i wyczekuję dnia i godziny, a jak nie mogę lub zapomnę, jestem nieszczęśliwa!:) Dlatego obchodzę je wielkim łukiem.
zdjęcie ukradzione ze strony o serialu Dr House
Tymczasem niechcący i mimochodem uzależniłam się od dr House'a. I to dopiero niedawno, wcześniej wrzucając go do jednego wora z resztą. Ale pewnego dnia na swoje nieszczęście posłuchałam jadąc do pracy wywiadu w trójce z kimś, kogo cenię i ten ktoś, ku memu zdumieniu przyznał się do nałogowego oglądania House'a. No to spróbowałam i wsiąkłam. Robert mi zakupił ostatnio 3 zaległe sezony na Allegro, żebym już nie płakała jak przegapię, więc nie wiem czy szybko się zobaczymy w Niusach:) No ale czemu ja o tym Hałsie. Bo oglądałam odcinek i mnie poruszył (nie pierwszy i nie ostatni). W odcinku było o tym, że jedna pani biegając padła i gdy się zbudziła w szpitalu, nie wiedziała kim jest i skąd się wzięła. A potem Robert puścił po nocy muzykę z elektryczną gitarą, co to od niej w brzuchu mi się wywracają kiszki na drugą stronę, bo mam alergię na wysokie dźwięki, więc jak zwykle błagalny wzrok wzniosłam do niego, na co on: „I co ja tu robię? Jakbym tak dostał amnezji i by mnie przyprowadzili do takiej baby, co to nie może słuchać porządnej muzyki, to bym w życiu nie uwierzył, że to moja żona”. No bo w tamtym odcinku ta pani jak zobaczyła swojego męża, posłuchała o swoim życiu, to nie mogła uwierzyć, że z takim nudnym mężem takie nudne życie prowadzi. U nas byłby inny problem:) Jakby tak Roberta wprowadzili na podwórko, na którym rozkraczony bezkołowy kangur, jakby mu pokazali ile ma chałup do remontu, ile mebli ze śmietników czeka na niego i jeszcze taką babę co wciąż ma jakieś genialne pomysły, na które nie ma kasy, ale MUSI BYĆ, to by się zawinął i tyle byśmy go widzieli:) Tylko te psy i koty śmierdzące, co go obłażą, może by go zatrzymały. No więc zaczęłam myśleć, jak tu chłopu w ewentualnej amnezji po pierwsze udowodnić, że to jego baba, jego Zawady, po drugie przytrzymać do czasu, gdy ponownie złapie bakcyla. Ale Robert mnie wyręczył wpadając na pomysł sam. Po tym, gdy w poprzednim niusie wstawiłam wielebnego Peytona, a w niusie o belfegorach – gościa z gitarą przed przyczepą.
I tak powstaje Radio Wolne Zawady, w którym będzie mógł wstawiać empetrójki i wygrzebane w sieci kawałki, bo jeśli ktoś tego jeszcze nie wie, Robert jest specjalistą od muzyki (wiedzą ci, co czytali nius o Band of Holy Joy), głównie takiej, co jej nikt w radiu nie puszcza, co najwyżej w późnych godzinach nocnych, bo jest niekomercyjna, choć zupełnie nie wiem dlaczego, bo taki np. wielebny to powinien być na 1-szym miejscu trójkowej listy przebojów co najmniej przez miesiąc. W naszym domu jest tyle płyt, że ostatnio musieliśmy ustalić, co mam z nimi robić po jego śmierci;) (oczywiście, jako niekomercyjne, na żadnym Allegro by nie poszły). Stanęło na tym, że mam się zgłosić do Krzysia, co ma tyle płyt, że musiałby żyć 1000 lat, żeby ich wysłuchać (słuchając non stop).
ikonka prowadząca ze strony głównej niusów do Radia Wolne Zawady, powstała ze zdjęcia ukradzionego (ale ze mnie złodziej się zrobił!) z profilu Aurelii na FB, i tym razem znowu mam nadzieję, że będzie mi wybaczone!
Wracając do House'a, to prawdziwy fenomen. Coś dobrego dla każdego. I gospodyni domowa i student medycyny się pożywią. I miłośnik kryminałów i zagadek detektywistycznych też. I wielbicielki przystojnych kalek i drani w jednym - cóż za genialne połączenie dla prawdziwej kobiety! Jak wiadomo każda prawdziwa kobieta pragnie przystojnego mężczyzny do zaopiekowania, ale takiego, co absolutnie nie pozwoli, żeby się nim zaopiekować:) I te filozoficzne gadki – jakbym naszego syna słyszała:) Np. ze słowami House'a „Ludzie są najgorszym źródłem informacji o samym sobie” jako tzw. specjalista niestety muszę się zgodzić i w dodatku przyznać, że z tego faktu pochodzą moje główne dochody:) Najbardziej lubię tło psychologiczne - majstersztyk! W sztabie scenarzystów muszą mieć jakiegoś psychoanalityka, bo nie mogę się nijak przyczepić do precyzji w wątkach międzyludzkich a i problemy niewydumane, tylko subtelne i prawdziwe (i w tej materii scenarzyści rozkręcają się z sezonu na sezon). No i te smakowite rozgrywki między Housem a panią ordynator czy Wilsonem. Za to problemy medyczne - istny kosmos! My wśród naszych zarobaczonych psów i kotów, spleśniałych ścian, zarażonych czym się da blach, drutów, gwoździ, drewienek, zwierzyny dzikiej, w tym myszy,
odkrycie z okazji rozbiórki pieca (o czym niżej) - mysi lokalik za szafą, a w nim przytargane z psich misek wielkie chrupki czapiego i oczywiście mysie WC
szczurów (niedawno było o śmierci od kartki papieru – czyli małej rance przy paznokciu, w którą dostały się siuśki szczura), ptaszyn z ptasią grypą z pewnością, bezkręgowców gryzących i ssących wszelakich, dziwne że jeszcze żyjemy. A! I żeby nie zapomnieć o odwiecznym pragnieniu, by się nami ktoś idealnie zaopiekował, gdy się zdarzy być znowu bezbronnym, zależnym i przerażonym. Bez gadki szmatki, niepotrzebnego klepania po plecach, tylko fachowo i skutecznie! Niech będzie chamem, byle nas uchronił od złego, amen!
A poza tym dla odmiany zacina deszcz, jest +5 stopni i ohyda jakich mało. Za to w domu mamy Sajgon z cyklu, gdy się trzeba uczyć, robi się najlepsze porządki. Odkąd Robert, gdy miał zrobić remont mojego gabinetu w Warszawie, zachorował na ciężką grypę, a gdy miał dokończyć remont mieszkania w Olecku – zaniemógł na zarazę jelitową, stało się jasne, że robi wszystko, żeby nie remontować. Tak więc w ramach oddalania od siebie tego, co nieuniknione, sprawił sobie chłop kozę
i zamieszkał z nią w pokoju. No, prawie, bo póki co koza w kuchni,
ale za to w pokoju komputerowym trwa rozbiórka pieca, na miejscu którego stanie.
(wszystko zaś odbywa się za kotarką, coby nie kurzyć na stanowiska pracy komputerowej)
Czy ja się kiedyś przyzwyczaję, że u nas nigdy nie dzieje się to, co zaplanowaliśmy, tylko to, co któremuś z nas (albo obu naraz) wpadnie akurat do głowy? (ale spuśćmy na to kotarkę milczenia)
Wszystko za sprawą niejakiego Gumisia z Krakowa (pozdrawiam Piotrze), który przejął się naszym ciężkim losem palaczy w piecach i na GG co i rusz proponuje różne rozwiązania. Robert nie mogąc już słuchać mojego „a Gumiś powiedział…”, zakupił starą niemiecką kozę w miejsce
(ostatnie zdjęcie pieca za życia)
nieużywanego, bo trudno rozpalalnego i wolno nagrzewającego się pieca (gdy już się nagrzeje, pora iść spać), zamierza puścić dłuuugą rurę z radiatorem i wreszcie ma być nam ciepło, gdy oddajemy się nałogom komputerowo-internetowym:) Ale o tym zapewne w niusie kolejnym.
Belfegor, gdyby mógł, powiedziałby co o tym myśli!
Komentarze